Voodoo audio… któż o nim nie słyszał?. Pamiętam swoje reakcje na początku przygody z audio, kiedy trafiałem na różne dziwne wtedy dla mnie informacje. A to jakieś cudownie brzmiące oporniki, a to podstawki pod z sprzęt pochodzące z innego wymiaru, a to drewniane klocki podkładane pod kable głośnikowe za jedyne 3000$ czy magiczne ponoć kable za 100.000$ albo kabel zasilający o mocy mesjasza. Do wyboru do koloru, małe i duże a wszystko takie cudowne, błyszczące i….nieodmiennie wprawiające mnie w zachwyt nad światem, w którym naiwniacy rodzą się już nie tylko każdego dnia ale i w każdej sekundzie i to hurtem.
Później sam zacząłem konstruować audio i pomału zdobywać doświadczenie w tej specyficznej dziedzinie elektroniki. Setki prób, tysiące godzin rozmyślań, mnogie testy i od czasu do czasu pojawiała się zabawna myśl: no proszę, coś jednak było na rzeczy, to nie całkiem takie voodoo jak się wydawało.
I tak cegiełka po cegiełce budowało się moje nowe spojrzenie na audio. Gdzie jestem teraz i czy wierzę we wszystko? Nie, to nie wiara ale raczej przekonanie oparte na doświadczeniu i wiedzy. To wszystko co kiedyś wydawało się voodoo, okazało się zwykłą fizyką. Odpowiednio zaawansowaną technologię trudno odróżnić od magii. Nawet jeśli nie wiem dlaczego na przykład super kabel jest lepszy od zwykłego drutu to przynajmniej mam jakąś teorię, w jaki sposób taki „drut” może degradować dźwięk.
Istotą zrozumienia problemów, o których tu mówię jest na początek uświadomienie sobie dwóch rzeczy:
Jedna to fakt, że lekceważone 16bitowe płyty CD, by je w pełni wykorzystać wymagają skomasowanej liniowości całego toru audio na poziomie minimum 0.00152%. Optymalnie lepszej niż 0,0007% (1/2LSB). Jeśli do kogoś te liczby nie przemawiają to niechaj sprawdzi na przykład dokładności i repetycję pomiarów dostępnych mierników.
Druga to doskonałe narzędzie jakim jest ludzkie ucho. Nie ma co się tu rozpisywać. Każdy kto zajmuje się progresywnie audio ma świadomość jak bardzo wyczulił mu się słuch. Może powinienem nawet napisać wyuczył, bo to bardziej oddaje to co mam na myśli. Jak daleko bowiem można wyuczyć słuch? Znałem kiedyś niewidomego, który mimo braku wzroku świetnie radził sobie na codzień. Jednakże prawdziwym mistrzem był jego kolega, który chodził po ulicach i pomieszczeniach bez laski. Jak mu się to udawało? Chodząc trzymał w dłoni pęk kluczy. Ich delikatne dzwonienie odbite od elementów otoczenia pozwalało mu lokalizować ściany, krawężniki, słupy czy nawet otwarte drzwi. Słyszał ktoś o urządzeniu elektronicznym takiej funkcjonalności?
Jaki z tych rozważań płynie wniosek? Według mnie taki, że właśnie wkraczamy w obszar gdzie nie wystarcza „zwykła inżynierka”. Potrzeba dobrej znajomości fizyki wspartej wielką pasją audio. I mnóstwa czasu, który możemy trawić na ciągłym rozmyślaniu o tym jak, dlaczego a niekiedy… po co?
Wenancjusz Wolter Veni