To dość popularne wśród braci audiofilskiej określenie pełni różne funkcje, czasami zdecydowanie przeciwstawne. Bywa czasem usprawiedliwieniem dość dziwacznego gustu lub co gorsza delikatnie mówiąc egzotycznego brzmienia sprzętu audio. I oczywiście nikomu nie wolno nic zarzucić bo przecież… de gustibus non disputandum est.

 Szczęśliwie częściej bywa płaszczyzną porozumienia melomanów i audiofili w dyskusjach o jakości toru audio. Składowymi tego dość ogólnego pojęcia są takie określenia jak równowaga tonalna, barwa instrumentów i wokali, definicja, rozdzielczość, dynamika, budowa sceny wirtualnej z jej głębokością na czele.

 Zdarzają się też mniej intuicyjne i słabiej zdefiniowane pojęcia jak dźwięk słodki, zimny, pozłocony lub też posrebrzony. Jak można się łatwo domyślić brak jest jakiegokolwiek stopniowania w tych skalach za wyjątkiem może określeń typu „za mało’’ lub „za dużo’’. Ale w stosunku do czego? Ano właśnie w stosunku do indywidualnej ,,estetyki dźwięku’’, która jest pewnego rodzaju zbiorem różnych cech. Ale przecież każdy ma inną.

 Czy jest więc możliwa obiektywna i samodzielna ocena jakości urządzenia odtwarzającego dźwięk bez polegania na opiniach innych? Uważam, że tak. Choć jest to podejście mocno w niektórych kręgach niepopularne, pozwolę sobie jednak je przedstawić.

 Otóż moim zdaniem sprzęt tym lepszy im prezentowany dźwięk bliższy jest dźwiękowi naturalnemu czy jak mówią niektórzy brzmieniu live. Tę bliskość (lub też dalekość) od spektaklu muzycznego „na żywo’’ oceniać można w rozmaitych kategoriach, podobnych zresztą do tych, o których pisałem na wstępie. Na przykład wierność barwy instrumentów, ich wielkość czy też rozmieszczenie na scenie. Staramy się oszacować czy koncertu słuchamy z pewnej odległości (niektórzy potrafią określić rząd w filharmonii) czy też siedzimy pośród muzyków orkiestry. W przypadku takiej oceny brak również jakiejkolwiek skali ale wyczuwamy oczywiście co jest bliższe a co odbiega znacznie od rzeczywistości.

 Jest jednak jeden warunek skuteczności takiej oceny. Musimy być osłuchani z muzyką na żywo. Im częściej bywamy na koncertach tym łatwiej przychodzi nam wyrobienie sobie własnego zdania o urządzeniach odtwarzających dźwięk.

 Słowo „odtwarzających” wydaje się być kluczowe w tych rozważaniach. Sprzęt powinien odtworzyć spektakl muzyczny z koncertu lub ze studia a nie generować własną wersję. To trochę tak jak z kserokopiarką czy aparatem fotograficznym. Jeśli ich dziełem będzie obraz z zielonym niebem i różową trawą a mrówka większa będzie od słonia to może być piękne, może się podobać ale nie będzie prawdziwe, jak banknot trzydolarowy. Według mnie sprzęt taki jest najzwyczajniej zepsuty.

Nie odmawiam oczywiście nikomu posługiwania się wynaturzonymi urządzeniami, które wydają z siebie dźwięk akceptowany przez słuchacza, choćby był on bardzo odległy od prawdziwego brzmienia. Brałem udział w wielu takich spektaklach dźwiękowych ale muzycznymi ich nigdy nie nazwę.

Andrzej Grochowski Vidi